WSTĘP
Kilka dni temu oglądałem amerykański film wojenny pod tytułem: "Tylko dla orłów". Choć niektóre sceny są mało realne, myślę, że warto go obejrzeć, choćby dlatego, że gra w nim Clint Eastwood, ale nie o tym mam zamiar dzisiaj pisać. Film opowiada o 7 alianckich agentach wysłanych, by odbić amerykańskiego generała uwięzionego w niemieckiej twierdzy. Nie będę tu streszczać fabuły, ale zakończenie jest nie do przewidzenia, a główny bohater grany przez Richarda Burtona okazuje się być podwójnym agentem. Czyich służb? Tego musicie dowiedzieć się sami...
DO RZECZY
Obejrzenie tego filmu wzbudziło we mnie pewną refleksje. Dziwne? No cóż, zdarzyło mi się napisać artykuł dotyczący wiary odwołując się do gry komputerowej. Czasami jednak tak jest, że dostrzegamy pewne ukryte treści w rzeczach, w których inni ich nie dostrzegają, z autorem tego dzieła włącznie. Myśl jaka mi wtedy przyszła do głowy to to, że sam bardzo często jestem takim podwójnym agentem. Różnica pomiędzy mną, a postacią graną przez Richarda Burtona jest tylko jedna. On, choć był podwójnym agentem, tak naprawdę służył tylko jednej stronie, tylko z jednymi współpracował. Kiedy myślę o niektórych swoich zachowaniach, moich decyzjach zauważam, że często zdarza mi się udawać kogoś kim nie jestem. Czasami udaje kogoś dobrego, a tak naprawdę mam złe intencje, a innymi razy gram kogoś złego, rezygnuje z przyznawania się do swoich prawdziwych poglądów, żeby nie zostać odrzucony, wyśmiany. Ile razy byłem hipokrytą i to hipokrytą, który oskarża kogoś za błąd, który sam przed momentem popełnił? Pisałem kiedyś, że człowiek czasem próbuje grać nawet przed samym Bogiem, jednak jest to sytuacja, która niesie za sobą o wiele mniejsze konsekwencje niż udawanie przed ludźmi, bo Bóg wie, kiedy jesteśmy przed nim prawdziwi. Często się zastanawiam, jak wiele twarzy pokazałem wśród moich znajomych i nie tylko. Jest to groźne przede wszystkim dla mnie samego, bo wielu moim rozmowom towarzyszy lęk przed tym, że zostanę zdekonspirowany, że ktoś zobaczy kim naprawdę jestem i przestanie mnie lubić. Z jednej strony chcę być niezależny, iść swoją drogą, a z drugiej czasem rezygnuje z pewnych rzeczy, bo wydaje mi się, że komuś to się może nie spodobać, ktoś to może źle odebrać. I nie chodzi tu o sytuacje, w której rezygnujemy z czegoś, bo boimy się, że możemy tym kogoś zranić, ale o wyrażanie siebie i swojej opinii. Jest to tkwienie w sytuacji patowej, kurczowo trzymanie się swojej strefy bezpieczeństwa, które ostatecznie do niczego nie prowadzi. Myślę, że warto prosić Boga o odwagę i nie chodzi tu tylko o siłę w głoszeniu swoich poglądów, ale przede wszystkim o to,by w każdej sytuacji potrafić być sobą. Bycie podwójnym agentem, może wydawać się przyjemne i łatwe, ale jest to rzecz, która działa tylko na krótką metę, prędzej czy później każdy może zostać zdekonspirowany, co może okazać się bardzo bolesne. Kiedyś napisałem, że człowiek, który przestaje być sobą, traci swoją wartość, niech to będzie podsumowaniem tego artykułu.
JJM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz